Reklama na blogu czy w gazecie? {3 aspekty, w których blog wygrywa}

Reklama na blogach to nadal temat dość krępujący. Część blogerek bez problemu podaje stawki za post sponsorowany, druga część zadowala się barterem. Przy reklamie umieszczanej w magazynach o barterze nie ma mowy. A zastanawiałaś się czasem jak wypada porównanie bloga z gazetami, właśnie w kontekście reklam?


Wielu blogerkom nadal głupio wyceniać swoją pracę. Z kolei Ci, którzy nie mają z tym problemu, nierzadko spotykają się  narzekaniami typu "a czemu tak dużo", "inny, by zrobił to za barter" itd... W pamięci utkwiła mi jedna propozycją współpracy. Jak zwykle w odpowiedzi przesłałam wycenę moich działań, oraz co w ramach pakietu oferuję. Pamiętam, że to naprawdę nie była duża kwota, bo wtedy krępowałam się podawać jakiekolwiek kwoty, ale odpowiedź jaką dostałam mnie zszokowała. Pomijam fakt, że Pan X był wielce oburzony faktem, że śmiem wziąć za to pieniądze i nie omieszkał w niewybredny sposób to skrytykować. Ale na koniec dodał, że... w tej cenie to on ma reklamę w gazecie... (nie wiem jakiej 😉 )

Wczoraj, gdy mąż upolował dla mnie najnowszy Glamour z jajeczkiem Blendit, naszła mnie jedna refleksja odnośnie porównania reklam w gazetach, a tych na blogach. Ciągle nie dawało mi to spokoju, aż pomyślałam, że muszę to napisać. Jestem ciekawa czy Twoje przemyślenia są zgodne z moimi. A jeśli masz inne zdanie, to tym bardziej śmiało napisz!


Zasięgi

Nawiązując do tego, słynnego już wydania Glamour... Podejrzewam, że sprzedało się w naprawdę dużym nakładzie. Sama gąbeczka kosztuje w granicach 35-30 zł., razem z gazetą koszt to 10,99 zł. Rachunek jest prosty. Jeśli ktoś miał ochotę na to jajeczko, to opłacało się udać do kiosku. Z tego co widziałam na instagramie, nawet jeśli ktoś wcześniej nie miał ochoty na Blendit, to za te 10zł i tak się skusił. Już wczoraj większość miała problem ze znalezieniem wydania z gratisem. Wszystkie zeszły na pniu! Podejrzewam, że magazyn będzie się chwalił nakładem, ilością sprzedanych egzemplarzy... 

Ale co z tego nakładu skoro:
  • część kupiła tylko po to, by mieć gąbeczkę Blendit (kupiła gazetę, rozpakowała, wyjęła gąbeczkę i gazetę wyrzuciła do kosza)
  • część kupiła gazetę, po to, by sprzedawać gąbeczki (kupiła gazetę, rozpakowała, wyjęła  gąbeczkę, wystawiła na wizażu i gazetę wyrzuciła do kosza)
  • część ukradła gąbeczki - cebulactwo wychodzi (rozpakowała gazetę, wyjęła gąbeczkę .. a gazeta do kosza, bo bez dodatku się nie sprzeda)

I co po tych wielkich liczbach, skoro nie da się zmierzyć jaki procent kupujących tak naprawdę w ogóle do środka magazynu zajrzała?

Według mnie, zarówno reklama w magazynie, jak i na blogu nie zawsze musi przekładać się na sprzedaż produktu. Większość ludzi jest nieufna i po jednym wpisie, czy jednym banerze nie jest skłonna wrzucić "lokowany" produkt do koszyka. Taka reklama pozwala jednak wpłynąć na wizerunek i rozpoznawalność marki. Być może dzisiaj ktoś nie jest zainteresowany zakupem, ale widząc jeden produkt na kilkunastu stronach, stojąc przed szafą z kosmetykami prawdopodobnie sięgnie bo ten, który "wydaje mu się znany", niż ten, który widzi po raz pierwszy.


Jak na tym tle wypada blog?

Po pierwsze post opublikowany na blogu już zostaje. Nawet jeśli ktoś go nie przeczytał może wrócić do niego za rok, równie dobrze może trafić na niego z wyszukiwarki.

Po drugie nawet jeśli czytelnik nie wejdzie w ten konkretny post, to i tak chcąc nie chcąc, opatrzy się z daną marką, i ma ku tego przynajmniej kilka możliwości
  • tytuł (często z nazwą marki) oraz zdjęcie z produktem pojawi mu się w liście czytelniczej (nie ważne czy to GFC, Feedly czy Bloglovin),
  • tytuł (często z nazwą marki) oraz zdjęcie z produktem często pojawia się też w blogrollach na innych blogach,
  • tytuł (często z nazwą marki) oraz zdjęcie z produktem nierzadko pojawia się w pasku bocznym (np. jako polecany post, czy popularny post), który pojawia się przy każdym otwartym poście lub w sliderze na stronie głównej,
  • tytuł (często z nazwą marki) oraz zdjęcie z produktem często pojawia się także na facebooku, jako zajawka posta
  • zdjęcie z produktem pojawia się na instagramie, i to nierzadko, nie tylko w przypadku zajawki konkretnego wpisu, ale także jako "dekoracja" innych zdjęć...

Jak więc widać, nawet jeśli czytelnik nie skusi się przeczytać całego posta i tak ma kontakt z marką. Co prawda nie da się tego zmierzyć, a często od blogerek się tego wymaga. Ale czy da się zmierzyć do ilu osób dotrze magazynowa reklama? Ile osób rzeczywiście w ogóle gazetę otworzy? Ile z tych osób przerzuci kartkę nawet nie spoglądając na logo... itd?


Wiarygodność

Sama nie czytam gazet, a reklamy tam umieszczone nie mają dla mnie wartości. To zwykłe slogany reklamowe, często bez pokrycia... I tu blog bije czasopisma na głowę. Zwykle produkt jest przetestowany, opisane są wady i zalety danego produktu, czasem umieszczone także porównanie z innym, mającym podobne właściwości. Do tego na blogu zawsze możesz zapytać i liczyć na odpowiedź, oraz poczytać komentarze innych użytkowniczek danego produktu (czasem dyskusje są równie ciekawe jak sam post). W magazynie widzisz zdjęcie i... tyle!  Wiadomo, są blogerki, które za gadżet są w stanie zachwalać produkt pod niebiosa, nawet, gdy to totalny badziew. Na szczęście to wyjątki i łatwo to zweryfikować (często zdjęcia zaprzeczają słowom)


Cena / Ilość reklam

Tu chyba nie ma co porównywać. 
W kontekście czytelnika:
Blogerki udostępniają swoją pracę za darmo. Gdy masz ochotę, w każdej chwili możesz wpaść i przeczytać interesujący Cię post. Czasem krąży opinia, że blogerka się sprzedaje, umieszczając reklamy na blogu. Ale właśnie dzięki reklamom, możesz blogi czytać za darmo. Do tego nie są to przypadkowe współprace. Mało która blogerka zgodzi się reklamować produkt, co do którego nie jest przekonana. W magazynie znajdzie się z kolei każda reklama, za którą ktoś zapłaci. Weź też pod uwagę procent reklam w stosunku do całej treści bloga. Nie kojarzę blogerki, u której posty sponsorowane zajmowałyby połowę wszystkich wpisów, a w wielu magazynach to norma . Wystarczy zajrzeć chociażby do posta Niewyparzonej Pudernicy, która sprawdziła ilość stron reklamowych w jednym z popularnych czasopism. I ty za to jeszcze płacisz!
W kontekście reklamodawcy:
Reklama w gazecie to nie koszt kilku tysięcy, a raczej kilkunastu. W takim porównaniu blogerka wypada naprawdę tanio, a pisze do zaangażowanych czytelników, wkłada serce w każdy post i ma kontakt z odbiorcami. Produkt jest opatrzony sensownym tekstem i pięknymi zdjęciami.


Nie bój się wyceniać swojej pracy

Naprawdę dziwi mnie, że wiele blogerek wstydzi się wycenić swoją pracę. Tak, pracę! Marka chcąc zamieścić reklamę w gazecie, najpierw musi zainwestować i  włożyć wysiłek w przygotowanie materiałów promocyjnych.  Gazeta tylko to publikuje i na tym koniec. Z kolei ty przygotowując wpis na bloga:
- (dość często) testujesz produkt,
- robisz zdjęcia (sprzętem, w który sama zainwestowałaś i korzystając z umiejętności, które sama zdobyłaś), 
- piszesz tekst, i to osobisty, a nie wyświechtany slogan reklamowy,
- a później dzielisz się wpisem w swoich socialmediach.


Oczywiście nie chcę tutaj mówić, że sama na blogu nie napiszę nic za darmo. Bez problemu polecam produkty, które uwielbiam, piszę o książkach, które przeczytałam itd... Z drugiej strony nie zgadzam się nawet za pieniądze pisać o czymś co w ogóle do mnie nie przemawia. I to według mnie wielka zaleta blogerek - one myślą o czytelnikach, nie tylko o zarabianiu.

Według mnie reklama na nawet niewielkim blogu, ale z zaangażowanymi czytelnikami jest o wiele więcej warta niż banerowa reklama w kobiecym magazynie... Patrząc też z punktu widzenia czytelnika, posty sponsorowane naprawdę nie powinny odstraszać - bardzo rzadko się zdarza, że blogerka poleca coś z czego sama by nie skorzystała. A to, że ktoś jej zapłacił za wysiłek, który włożyła w przygotowanie wpisu nie jest równoznaczne z kupnem pozytywnej opinii.

Post oczywiście jest subiektywny, dlatego jestem bardzo ciekawa Twojego zdania na temat porównania gazeta - blog.

Komentarze