Nic mi nie jest - lekarz niepotrzebny! {okiem Natana}
Po co jest lekarz? Jeszcze nie jest tak źle, żebym musiał iść do lekarza. Miałem tak nie raz - to na pewno drobnostka i samo przejdzie... Ile razy sam tak powtarzałeś?
Kiedy łatwiej dojść do zdrowia? Jeśli czujemy się źle i czekamy z wizytą do momentu, kiedy już nie jesteśmy w stanie funkcjonować czy jeśli zawczasu staramy się reagować na niepokojące symptomy?
Jaką chorobę jest lekarzowi łatwiej(i taniej) wyleczyć- w stadium początkowym czy zaawansowanym?
Sam od kilkunastu lat zajmuję się naprawą samochodów(jeden z moich klientów nazywa mnie "doktorem samochodowym") i jak mantrę wbijam ludziom do głowy, żeby nie lekceważyli drobnych usterek oraz diagnostyki, bo obserwując swój samochód i na bieżąco usuwając drobne usterki znacząco zmniejszamy ryzyko wystąpienia poważnych i kosztownych. Ludzki organizm to urządzenie znacznie bardziej skomplikowane, więc tym bardziej nie powinniśmy czekać z wizytą u lekarza do momentu, kiedy nasz stan uniemożliwia nam funkcjonowanie.
Dlaczego o tym piszę?
Mieliśmy ostatnio tragiczną historię z naszym ukochanym kotem(będzie opisana wkrótce), który za wszelką cenę, do ostatniego momentu usiłował "trzymać fason" i niestety nie udało się go uratować, mimo podjęcia usilnych prób przez weterynarza. Dlaczego pojechaliśmy z nim do weterynarza, jak już było za późno? Bo (pomijając, że nie znaliśmy w ogóle choroby, która go zaatakowała) za bardzo starał się wyglądać i zachowywać, jakby nic poważnego mu nie dolegało. Jak już nie był w stanie zamaskować swojego złego samopoczucia, było za późno na podjęcie skutecznego leczenia.
Ludzie bardzo często zachowują się podobnie - idą do lekarza, jak już nie są w stanie wytrzymać bólu, ewentualnie są mocno odwodnieni i osłabieni itp. Czy w ten sposób ułatwiają lekarzowi zadanie i przyspieszają swój powrót do zdrowia? Szczególnie chodzi o mężczyzn. Kulturowo tak się utarło, że facetowi nie wypada powiedzieć, że coś go boli, o ile jest w stanie funkcjonować, nie może powiedzieć, że źle się czuje, bo można usłyszeć pod swoim adresem epitet typu "histeryk" albo "panikarz".
Sam raz miałem taką sytuację, że czując, że rozkłada mnie choroba, poszedłem do lekarza z prośbą o lekarstwa i zwolnienie do końca tygodnia. Pani doktor odpowiedziała mi: "udajesz, wracaj do pracy, stan podgorączkowy to nie choroba!". Za trzy dni wróciłem z gorączką 39 stopni i dostałem na dzień dobry dwa tygodnie zwolnienia i antybiotyki... Czy nie lepiej było zareagować wcześniej? Po tym przypadku nabrałem takiego przekonania, że do lekarza należy iść, jak już naprawdę nie da się inaczej. Czy słusznie?
Historia z naszym ukochanym kotem pokazuje, że nie należy czekać do momentu, kiedy objawy staną się oczywiste. Lepiej usłyszeć od znajomych, że jest się panikarzem, niż od lekarza, że się przyszło o np jeden dzień za późno... Nawet w kwestiach finansowych lepiej celowo i skutecznie wydać pieniądze wcześniej, niż później wyrzucić worek pieniędzy bez efektu.
No i jeszcze jedna lekcja- skoro nie jesteś lekarzem i nie masz odpowiednich narzędzi, to nie baw się w diagnozy, albo nie podpowiadaj lekarzowi diagnozy, bo czasem, sugerując się Twoją opinią(np "kiedyś już tak miałem"), może nie zauważyć czegoś bardzo istotnego. Nasz kot właśnie miał pierwsze objawy typu "kiedyś już tak miałem", a okazało się, że to była zupełnie nieznana nam, bardzo agresywna i śmiertelna choroba.
Żeby być dobrze zrozumianym- nie zachęcam do tego, żeby teraz chodzić do lekarzy na pogaduszki i zajmować miejsca ludziom potrzebującym, tylko żeby nie udawać, że czujemy się dobrze, kiedy wiemy, że tak nie jest, nie mówić "nic mi nie jest" czy "jeszcze nie jest tak źle, żebym musiał iść do lekarza" oraz nie bać się wizyty u lekarza. W końcu od tego jest, za to bierze pieniądze, żeby nas leczyć. Na koniec przypomnę stare powiedzenie, zawsze aktualne: "łatwiej zapobiegać niż leczyć". Miejmy to na uwadze.
____
A odnośnie kotów :(
Ja z moich obserwacji w rodzinie i nie tylko to widzę usilne utrzymywanie fasonu i granie zdrowego gdy w rzeczywistości choroba rozwija się coraz bardziej.
OdpowiedzUsuńDobrze, że o tym piszesz. Moja mama też tak trzymała fason, aż zmarła po amputacji, bo usilnie walczyła, żeby nie iść do lekarza. Ja kilkanaście lat temu omal nerki nie straciłam, bo nie chciałam zostawić po sobie opinii w pracy, że chodzę na zwolnienia. Pracę można zmienić, zdrowie jaj się utraci, to już koniec. Serdecznie współczuję utraty kotka :(
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że jako społeczeństwo powoli docieramy do wniosku, że jednak profilaktyka jest najważniejsza i lepiej poświęcić trochę czasu na regularne kontrole i badania, niż walczyć po fakcie o własne zdrowie, a nawet życie. Zmienia się to bardzoo powoli, ale najważniejsze, że mamy coraz większą świadomość!
OdpowiedzUsuń