Jak odkryłam piękno Londynu dzięki Rimmelowi?

Zazwyczaj nie biorę udziału w blogowych konkursach, a wyjazd do Londynu marzył mi się od dawna. Jak to się stało, że dzięki Rimmelowi spełniło się moje marzenie? Co tam robiłam? Co mnie zdziwiło? I czy jestem zadowolona? Dzisiaj w końcu zapraszam na post o moim grudniowym wypadzie do Londynu!



 

Jak to się stało?


Wiele z Was pyta mnie jakim sposobem wygrałam wycieczkę - już odpowiadam. Pewnego dnia dostałam przesyłkę. W środku była puszeczka z najnowszą maskarą Rimmel Supercurler wraz z zalotką. Do prezentu dołączona była ulotka z zaproszeniem do konkursu. Okazało się, że konkurs jest zamknięty i mogą w nim wziąć udział tylko osoby, które dostały zaproszenie. Wystarczyło zrobić zdjęcie lub filmik z maskarą Rimmel Supercurler w roli głównej. Spodobało mi się, że regulamin był bardzo przejrzysty i każdy tak naprawdę miał równe szanse. No ale jak tu wymyślić coś oryginalnego? Przez pierwsze dni tylko obserwowałam czy ktoś do konkursu się zgłasza, ale początkowo chętnych brakowało. Pewnego dnia wpadł mi do głowy pomysł i doszłam do wniosku, że co mi szkodzi spróbować. W zamierzeniu filmik miał wyglądać nieco inaczej, ale brak sprzętu i światła zmusił mnie do zrobienia komiksu. Mój konkursowy projekt mogłaś zobaczyć na instagramie. W dniu, w którym miały być ogłoszone wyniki, nawet nie miałam czasu sprawdzać poczty. Dopiero wieczorem zalogowałam się na swoją skrzynkę i wypatrzyłam maila, w którym pojawiła się informacja, że konkurs został rozstrzygnięty. Zrobiło mi się trochę przykro, ale postanowiłam sprawdzić kto wygrał, bo było kilka osób, które według mojego subiektywnego odczucia miały największe szanse. Od razu wpadłam do Make Up Today i moje przeczucia były bardzo trafne - to Marta była jedną ze zwyciężczyń. Niestety nikt nie chwalił się drugą wygraną. Weszłam jeszcze raz na pocztę przeczytać wcześniejsze wiadomości, a tam na drugiej stronie był kolejny mail od Rimmela, a w nim informacja, że to właśnie JA jadę do Londynu!


Wyjazd i pierwszy lot


Właściwie to była moja druga samotna daleka podróż i pierwszy lot samolotem. Dojazd do Warszawy miałam komfortowy - pierwszy raz jechałam Pendolino. Ucieszyło mnie, że Marta mieszka w stolicy, bo nie musiałam się martwić o to, że nie trafię na lotnisko. Marta zaoferowała mi nocleg, więc przed wylotem mogłyśmy się poznać. Oczywiście nie spałyśmy nic, i właściwie przez całą podróż gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy. Cieszę się, że trafiłam na świetną kompankę. Po tym wyjeździe obie wróciłyśmy mega naładowane energią do działania.

Pierwszy lot? Myślałam, że będzie gorzej. Na co dzień uwielbiam oglądać "Katastrofy w przestworzach" i myślałam, że w czasie lotu będą mnie nachodzić jakieś głupie myśli. Do tego lęk wysokości i myśl o zatkanych uszach nie napawała optymistycznie. Okazało się, że przelot minął bezproblemowo, widoki były zachwycające. Zdziwiło mnie tylko, że w samolocie jest tak głośno... i ciasno :)


 

Co robiłyśmy w Londynie?


Nagrodą była wycieczka do Londynu, w towarzystwie głównego makijażysty Rimmela, Andrzeja Sawickiego. W samym Londynie spędziłyśmy dwa dni. To były dwa intensywne dni, ale nawet brak snu nam nie przeszkadzał. Pogoda była wręcz wspaniała - 12 stopni, słońce. Kilka razy pokropił mały, przyjemny deszczyk, jak na Londyn przystało. Zjeździliśmy kilometry londyśnkim metrem, i naprawdę sporo przeszłyśmy na piechotę, by zobaczyć jak najwięcej. Andrzej jako przewodnik sprawdził się rewelacyjnie, a prywatnie to przesympatyczny facet! 


Mimo, że teoretycznie miałyśmy wyjazd spędzić na zakupach, to harmonogram mogłyśmy dopasować do siebie. Zaliczyłyśmy oczywiście Big Bena, London Eye, Pałac Buckingham... Oprócz zwiedzania, Andrzej pokazał mi nam kilka tricków makijażowych, a zapasy kosmetyczne mamy chyba na rok, bo kilka dni przed wyjazdem Rimmel nas obdarował wielkimi paczkami! Do tego oczywiście zakupy na Oxford Street i w Harrodsie, ale to jako dodatek. Co prawda kupiła sobie kilka rzeczy - cieplutki sweterek z New Looka, kilka rzeczy w primarku, herbatki w Harrodsie oraz prezenty dla dzieciaków - ale nie to było najważniejsze. Można powiedzieć, że Rimmel dołożył się do rozwoju mojego bloga, bo dzięki niemu mam nowy obiektyw i lampę. Przed wyjazdem martwiłam się, czy na miejscu nie będzie jakiś dodatkowych wydatków, ale okazało się, że byłyśmy potraktowanie "jak księżniczki". Mieszkaliśmy w pięknym apartamencie, każdy miał swój pokój  z łazienką. Do tego salon, kuchnia i taras. Śniadania, obiady, kolacje w restauracjach... Żyć nie umierać :)


Co mi się podobało, co mnie zaskoczyło, zdziwiło?


Całą drogę z lotniska podziwiałam architekturę, która różni się od tej, którą widzimy w Polsce - bardzo podoba mi się ten styl. Ciężko było przyzwyczaić się ruchy lewostronnego, bo cały czas miałam wrażenie, że znajdujemy się na tym pasie co trzeba. Zdziwiło mnie, że droga z lotniska do centrum zajmuje tyle czasu - jechaliśmy chyba 1,5 h. W samym centrum Londynu jest naprawdę ciasno. Nie sądziłam, że uliczki są aż tak wąskie. Co ciekawe, na jednym minirondzie schodziło się aż 7 uliczek i normalnie po tej trasie kursowały autobusy - czasem miałam wrażenie, że wszystkie auta mijają się na milimetry. Oprócz czerwonych autobusów, uwagę przykuwały też specyficzne taksówki, których jest naprawdę pełno. Na szczęście raczej o wypadek trudno, bo korki są wszechobecne - samochody ruszają się w ślimaczym tempie. Za to w okolicach Pałacu Buckingham można odetchnąć - szerokie ulice i chodniki, o wiele mniejszy ruch i ta przestrzeń!

Londyn jest kolorowy, ale nie pstrokaty. Wystawy są efektowne, ale brak tam jakichś wielkich, brzydkich banerów. Harrods chyba najbardziej zachwycał wystawami, choć moją uwagę zwrócił uwagę sklep obłożony "cekinami" - genialnie to wyglądało. Do tego prawie na każdej uliczce można było posłuchać "grajków" - nierzadko naprawdę rewelacyjnych!


Metro Londyńskie jest ogromne! Gdyby nie Andrzej to pewnie byśmy całe dnie krążyły w kółko. Na początku ciężko się w nim połapać, ale spędziłyśmy w nim tyle czasu, że w końcu zaczęłyśmy poznawać stacje. Samo podróżowanie metrem też było fascynujące, a szczególnie obserwowanie ludzi nim podróżujących. Widać, że mieszkańcy Londynu spędzają w nim naprawdę kawał swojego dnia, więc nierzadko wykorzystują podróż na lekturę czy... makijaż od podstaw.


Różnorodność kulturowa od razu rzuca się w oczy. Mimo, że byłam już w Barcelonie, Atenach i Paryżu, to nigdzie nie widziałam tylu kultur w jednym miejscu.

Londyński look? Razem z Martą obserwowałyśmy także stylizacje i makijaże londyńskich dziewczyn. Ale moją uwagę przykuli głównie panowie - zaskoczyło mnie, że tylu mężczyzn ubiera się elegancko - garnitur i  krawacik nie był niczym zaskakującym!


Uprzejmość - ta cecha najbardziej rzucała się oczy. Miałam wrażenie, że ludzie są tam wiecznie zadowoleni. Każdy się uśmiecha, zagada. Nawet jedna zwykła sytuacja: dziewczyna jechała na rowerze, prawie po koła wszedł jej jakiś chłopak. Już widzę, jakby to wyglądało w Polsce... A ona po prostu krzyknęła do niego "Watch out", na co on z uśmiechem odpowiedział "Thank You". Taka uprzejmość zdarzała się również wśród kierowców. Nie raz auta zatrzymywały się by nas przepuścić na pasach... nawet gdy mieliśmy czerwone światło. W ogóle mam wrażenie, że mało kto przejmuje się tam światłami - zwykle to my staliśmy i czekaliśmy na zielone.


Dzięki Rimmelowi wycieczka była naprawdę genialna, a do Londynu aż chce się wracać. Jeśli jesteś fanką make-pu to do 29 stycznia trwa konkurs Rimmela, w którym do wygrania także wyjazd do Londynu oraz spotkanie z Ritą Orą.

Szkoda, że to już przeszłość... A ty byłaś w Londynie? Jesteś nim tak samo zachwycona jak ja?

---
większość zdjęć jest autorstwa Marty (Make Up Today)

Komentarze